Zawsze dzielnie i z wytrwałością zapierałam się nogami i rękoma, że ja na mecz to nie, że to nie dla mnie. Ludzi mnóstwo, dzikie tłumy, niebezpiecznie i milion innych wymówek! Aż do dziś! W wyniku dość spontanicznej akcji trafiłam na stadion i zachodzę w głowę dlaczego do cholery tak długo zwlekalam i za żadne skarby nie dałam się wcześniej namówić ???!!!
Przyznaję, że w pierwszym odczuciu widząc napierające w stronę stadionu tłumy delikatnie zwątpiłam czy aby na pewno chcę tu być i dopadł mnie niezidentyfikowany niepokój. Ale teraz wiem, że było to wynikiem myślenia stereotypami: drechole, huligani, łobuzy i tym podobne elementy! To co dziś widziałam to pełna kultura! Może też dlatego, że mecz nazwany był "meczem przyjaźni" - ogólna miłość i braterstwo wszystkich kibiców i drużyn!
Kibice na żylecie to istny czad! Jak wydali z siebie pierwsze okrzyki to dreszcze przeszyły mnie takie, że aż czułam na twarzy gęsią skórkę! Emocje tak mnie roznosiły, że myślałam, że rozsadzi mnie coś od środka!!! Niesamowici są!!! Byłam tak w nich zapatrzona, że przegapilam pierwszy gwizdek i ze zdziwieniem w 3 minucie pytałam: ale oni już grają tak na serio???
Myślę, że dobra połowa samego meczu gdzieś mi umkneła, bo byłam oczarowana tym, co dzieje się na żylecie! Zastanawiam się tylko nad ich podzielnością uwagi... Całe 90 min. bez chwili przerwy dopingowali Legię na maksa, cały czas na stojąco. A to szaliki w górę, a to jakieś tańce, dzikie pląsy i pogo, klaskanie, cały czas obowiązkowo na ustach jakaś przyśpiewka, a nad synchronami sam Piróg pewnie by się rozpływał w zachwycie, a pod sam koniec wystrzelili race - no pełne ręce roboty! Nie mówiąc już o tym, że ostatani kwadrans całego spotkania spędzili pod wielką flagą meczu rozwijaną na ich trybunie! Gol dla naszych, czy dla gości wydawał się nie mieć dla nich znaczenia, bo nieprzerwanie kontynuowali swoje działania, kiedy wokół mnie każdy na swój indywidualny i wysublimowany sposób dawał ujście emocjom ;)
Z jednej strony fajnie byłoby dopingować razem z nimi (oczywiście wcześniej musiałabym zafundować sobie jakieś krótkie szkolenie), ale z drugiej strony wydaje mi się, że w pozostałych sektorach jednak bardziej skupić można się na samej grze zawodników i oddać się spontanicznym reakcjom na jej przebieg (pewnie wszyscy kibice z żylety chętnie by mi teraz przyłożyli czymś ciężkim) ;)
Warto było przekonać się, że mecz oglądany na stadionie to zupełnie coś innego niż ten na ekranie TV. Były plusy i minusy. Na minus na pewno fakt, że dla mnie wszyscy zawodnicy wyglądali jednakowo i jako osoba zielona i niezaznajomiona z tematem nie miałam bladego pojęcia kto jest aktualnie przy piłce. No i bez komentatora też jakoś tak nieswojo.
Za to wiem, że ze spokojem pozwoliłabym pójść na mecz swojemu dziecku. Pod opieką dorosłych naprawdę nic niebezpiecznego stać się nie może, a grono kibiców zasila masa dzieciaków. Niektóre były tak małe, że wyglądały jakby niedawno pożegnały się z pieluchą.
Mam kartę kibica - będę chodzić! :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz